czwartek, 15 kwietnia 2010

Dziwy nad Łabą

Kolejna część cyklu artykułów "z piachu" nadeszła szybciej niż się spodziewałem. Kajetan Kłakowski zdobył bowiem subiektywne wspomnienia Andrzeja Wilczkowskiego z wyjazdu polskich taterników do Saksonii w latach 50-tych ubiegłego wieku, zamieszczone w jednym z numerów Taternika z roku 1957


Na granicy niemiecko-czechosłowackiej Łaba przebija się głębokim uroczym przełomem przez otaczające ją piaskowcowe skały o najrozmaitszych, przedziwnych kształtach. Czasami przypominają one krajobrazy na renesansowych płótnach, lub dekoracje gór w prowincjonalnym teatrze. Są tu również płaskowzgórza o pionowych, zerwanych ścianach; jak Lilienstein, Pfafenstein czy Königstein i pomimo, że ich ściany dają możliwość najdłuższych , nieraz kilkuwyciągowych dróg, nie są one wykorzystywane. W Saskiej Szwajcarii nie chodzi się po górach, na które można dostać się turystycznie.



Foto: Z.Łagocki


Nie mogę powiedzieć, żebym w przeciągu dwóch tygodni, które spędziliśmy*1) w skałkach koło Drezna, zdołał uchwycić całą specyfikę nadłabskiego „Aplinizmu”. Nie mniej to, co zobaczyłem i usłyszałem wystarczyło zupełnie, aby się świetnie ubawić. Być może w ten sam sposób, jak się bawi Zulus obracając bezmyślnie tarczę telefonu i dmuchając w słuchawkę. Zresztą zobaczycie sami.

Bo na przykład. Tradycja nakazuje, aby robić każdą drogę ściśle tak, jak pierwszy zdobywca. Nie, nie tylko samą drogę. Również zejście trzeba po nim naśladować. Konkretnie jeżeli pierwszy zdobywca z danej skałki schodził – należy schodzić, Jeżeli zjeżdżał – zjeżdżać. Inaczej jest nie „fair”. Na nasze pytanie: co robić o ile pierwszy zdobywca spadł, dano odpowiedź wymijającą. Ale z tym wszystkim można się jeszcze pogodzić. Dużo gorzej jest z asekuracją. Już po kilku dniach wspinania doszliśmy do wniosku, że drogi są sklasyfikowane nie tyle według ich trudności, ile według stopnia bezpieczeństwa, a raczej niebezpieczeństwa. Takie na przykład siódemki (najwyższy stopień trudności) charakteryzują się tym, że odpadnięcie jednego wspinacza powoduje natychmiastową śmierć obydwu. Na szóstkach już są szanse, że jeden wyjdzie w takim wypadku żywy.

Prawo do bicia haków na drodze ma tylko pierwszy zdobywca. Ma on ze sobą garnek z cementem i od razu hak utwierdza w skale na zawsze, To nie jest takie głupie, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Skałki są zbudowane z piaskowca i gdyby tak ciągle haki w nie wbijać i wybijać, pewnie by się już rozsypały. Przykre jest co innego. Otóż trzeba być nie lada „kozakiem”, żeby w niewygodnym miejscu windować do góry taki garnek z cementem i bawić się z w zamurowywanie haka. Toteż na drodze jest haków bardzo mało, przeciętnie po jednym na dwa wyciągi. Był podobno taki wspinacz, co na swojej dwuwyciągowej drodze wbił pięć haków. Potem zebrała się specjalna komisja i dwa z nich wybito. Nie rozumiem notabene, dlaczego? Każde żelazo w ścianie jest u nich trefne i nie Wolno się go łapać. Ba, bezpośrednie założenie karabinka na hak też już jest nie sportowe. Trzeba najpierw założyć pętlę, a na nią dopiero karabinek. Poza tym jak ktoś się boi spaść, to używa tych pętli. Pcha się je w najrozmaitsze dziury w skale, z których najczęściej wypadają, Pętli chwytać nie wolno.

Z tym chwytaniem to też jest przedziwne nabożeństwo. Podchodzi taki wspinacz do haka i zakłada przy nim stanowisko asekuracyjne, przez cały czas zachowuje się tak, jakby hak był włączony do sieci wysokiego napięcia. W końcu z westchnieniem ulgi siada w pętli zawieszonej na tym samym „świętym” kawałku żelaza.
Przepisy odpowiadają również wyczerpująco na pytanie czego się wolno chwytać, a czego nie. Otóż jako chwytów i stopni wolno używać jedynie dzieła matki natury. Łapanie się za to, co zostało zrobione przez człowieka „nie dotyczy gentelmana”. Na przykład takie drzewo. I już dwa aspekty. Jeżeli rożnie sobie w ścianie, to proszę bardzo; chwytać się, stawać na nim ile się komu podoba. Co innego jeśli tkwi ono pod ścianą. Przebycie dolnych części drogi przy jego pomocy jest nie „fair”. To drzewo bowiem mogło już być posadzone przez człowieka.



Foto2: Powrót ze wspinaczki. Z.Łagocki


Jedyny wyłom w zakazie używania wytworów ludzkich stanowi sam człowiek. Żywa drabina jest tam bowiem używana często i chętnie. I to nie taka używana często i chętnie. I to nie taka szczątkowa jak u nas. Tam stosuje się żywe drabiny złożone nieraz z trzech kondygnacji. Można i w ten sposób, tym bardziej, kiedy chodzi się na boso. Myśmy też tak próbowali, ale to zbytnio pobudzało do śmiechu, co jest zupełnie zrozumiałe, gdyż piaskowiec jest bardzo szorstki.

Z początku traktowano nas z góry, bo baliśmy się chodzić bez haków, niemniej po pewnym czasie nauczyliśmy się jako tako obchodzić z pętlami i zrobiliśmy w samodzielnych polskich zespołach kilka wejść. Niemniej chyba ani jednego, które by nie zgrzeszyło przeciwko któremuś z licznych przykazań. A to jakiż wariant w granicach trzech metrów, a to zejście nie takie, a to w końcu przejście klasyczne zamiast żywą drabiną. No cóż, trudno się jest odzwyczaić od własnych metod wspinania.

Gospodarze – wychowani zresztą z dala od tzw. wielkiego alpinizmu lubili się jednak chwalić nazwiskami znanych alpinistów, którzy przyjeżdżali podobno nad Łabę. Był tam nawet kiedyś Herman Buhl, ale miał się wyrazić, że nie jest samobójcą i wspinał się tylko „ na drugiego”. To, że myśmy nie wstąpili w ślady sławnego Austriaka, należy złożyć jedynie na karb narodowych cech Polaków.

ANDRZEJ WILCZKOWSKI
Taternik 1957-2 s.27

1) Są to osobiste wrażenia autora z pobytu w skałkach piaskowcowych nad Łabą koło Drezna, które polscy taternicy odwiedzili w kilku turnusach w lecie 1956 r., w ramach wymiany turystycznej z NRD, organizowanej przez PTTK. W wyniku tej wymiany kilka grup wspinaczy niemieckich odwiedziło w tym czasie Tatry Polskie.


Hermann Buhl (ur. 21 września 1924 w Innsbrucku, zm. 27 czerwca 1957 na Chogolisa) – austriacki wspinacz. Uważany za jednego z najlepszych powojennych austriackich wspinaczy. Zaczął się wspinać w latach 30, w Alpach. W 1953 r. pierwsze wejście na Nanga Parbat (8126 m n.p.m. solo i bez tlenu). W 1957 r. wraz z Fritzem Winterstellerem, Marcusem Schmuckiem i Kurtem Diembergerem pierwsze wejście na Broad Peak (8047 m ). Parę tygodni po zdobyciu Broad Peak wraz z K. Diembergerem podejmuje próbę wejścia na niezdobyty szczyt Chogolisa (7654 m). Buhl spada wraz z nawisem śnieżnym na południowo-wschodnim zboczu Chogolisy. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.


Foto3: Nieraz trzeba dokonać takiego skoku. Z.Łagocki

Brak komentarzy: