poniedziałek, 12 października 2009

Letni luz

W końcu przyszedł czas na podsumowanie lajnowe tego lata. Tak więc, venga.

Część I: Sokoliki

Po udanym slakfeście w Hejnicach, zmotywowani do lajnowania, na przełomie czerwca i lipca wyruszyliśmy z Jankiem w stronę San FranTrzcińska. Jako że w Sokolikach wspinać się zbytnio nie lubię bo za mało piachu w tym granicie i za gęsto tam biją, cel mój był w miarę prosty: hajlajny, a precyzując, jeden taki hajlajn, pierwszy, któremu udało się mnie pokonać - Big Air między Krzywą Turnią i Sukiennicami. Ten 36-metrowy sznurek od jakiegoś czasu nie dawał mi spokoju i gorycz porażki od tamtej pory przepełniała moje usta. Tak więc uzbrojeni w - jak zwykle - leciutkie plecaczki wywaliliśmy pod górę... no nie do końca, bo do taboru dojechaliśmy samochodem ;)





Motanie przebiegło w miarę szybko. Pod koniec burza, która pojawiła się znienacka przechodząc obok nas, skutecznie odstraszyła praktycznie wszystkich wspinaczy, my natomiast olaliśmy ją ze szczytu turni co okazało się skuteczne, bo przeszła bokiem :D





Po motaniu przyszedł czas na walkę... Po kilku próbach w końcu udaje mi się przejść punkt krytyczny w 1/3 długości i daję do końca... dwa kroki przed stanowiskiem noga ześlizguje mi się z taśmy i zaliczam banię nie mogąc w to uwierzyć....tak blisko...ale może tak miało być, może nie o to chodzi, żeby tłumić w sobie złość porażki, może trzeba wyjść ponad to, cieszyć się samym byciem na taśmie, bo w końcu nie o to chodzi, żeby dojść do końca tylko żeby próbować.......jasne, oczywiście że chodzi o to żeby dojść do końca! W drugą stronę na szczęście udaje mi się przejść taśmę w pierwszej próbie i tym samym zaliczam drugie przejście, niestety na razie half-man. Janek w międzyczasie zalicza kolejnego fullmana na tym highlinie. Kiedy już dostatecznie jesteśmy zmęczeni schodzimy do taboru na standardową regenerację. Hajlajna zostawiamy rozwieszonego na kolejne 5 dni.









Drugiego dnia w planie było wbicie stanowisk na nową linię między Sokolikami. Zaopatrzeni w wiertarkę taborową i ringi z klejem od Micaja wbijamy się na górę i w dość szybkim czasie wklejamy dwa ringi po stronie Dużego Sokolika. Niestety na tym kończy się akcja, bowiem burza zmusza nas do szybkiego wycofu z tego najwyżej położonego miejsca w Sokołach ;) Próbujemy przeczekać dupówę pod Sukiennicami, nie wiedząc jeszcze, że była ona początkiem nieskończonej ilości dupów lipcowych i powodzi na całym Dolnym Śląsku... w końcu wycofujemy się do taboru skutecznie przemakając.













Wieczorem opuszczam Sokoliki na dwa dni, planując wrócić w sobotę. Po powrocie, spotykam na taborze zaspanego Kwjetaka. Okazuje się, że w piątek udało mu się przejść Big Air'a full-man OS, czym mnie oczywiście lekko podkurwił ;) W piątek też Janek z Soyą wbili drugie stanowisko i rozwiesili nowego hajlajna na Sokolikach. Soya wykonał swój plan i w sobotę rano udało mu się przejść nowego hajlajna half-man, który nota bene jest jego pierwszym hajlajnem. Brawo!









Po krótkim posiedzeniu dajemy do góry pobawić się na nowym lajnie. Janek oczywiście przeszedł go już w piątek OS Full-man w swami. Ja, chcąc rozruszać psychę przed kolejną próbą na Big Air, też postanawiam uderzyć w swami...skutecznie :). Po mnie Full mana zalicza Kwjetak. W międzyczasie dołączają do nas Korny z Arturem i Ondra Hk. Korny i Ondra przechodzą hajlajna full-man ze stania, tym samym zaliczając 5 i 6 przejście. Warto podkreślić, że dla jednego i drugiego był to pierwszy w życiu hajlajn. Bene, bene... Nadeszła pora aby nową taśmę nazwać. Po krótkich dywagacjach, Kwjet rzuca propozycję: 6th Avenue (Szósta Aleja), która okazuje się być strzałem w dziesiątkę.













Po południu przyszedł czas na kolejne starcie z Big Airem. Tym razem jednak postanawiam nie poddawać się do końca. Taśma oczywiście nie daje się łatwo i kilka razy mnie zrzuca. Jednak w końcu udaje mi się przejść z Krzywej na Sukiennice pierwszy raz...spoko spoko, teraz tylko wrócić i będzie full-man...wyluzuj...już przecież przeszedłeś w drugą stronę, uda ci się więc jeszcze raz...powtarzam sobie w głowie jak mantrę te same słowa. Pierwsza próba...bania...kurwa! nie tak! druga, trzecia, to samo. Siedzę zrezygnowany na stanowisku na Sukiennicach i przeklinam wiejący wiatr i zmęczone ramiona... ok, ostatnia próba. Wstaję i po ok 3 minutach moje stopy dotykają Krzywej Turni! Byłem zły jak orzeł! Walczyłem jak wilk w górach! Moja moc jest wielka jak SANKTUARIUM! TIMMY!






Część II: Biszik

"Biszik to je klasika..." - z tymi słowami trudno się nie zgodzić. Kolejna, trzecia już edycja tego festiaku to bez wątpienia najlepszy festiwal na jakim byłem. Myślę, że każdy uczestnik tej imprezy spokojnie się ze mną zgodzi. Niesamowity klimat, ludzie, otoczenie piaskowcowych turni, slacklajn, vasrlajn, rodeolajn, najaki souteż, lezeni, koncerty, primavera, jamsession do rana.... ech trudno opisać słowami atmosferę tej imprezy, chyba nawet nie ma sensu próbować. Zapraszam więc do obejrzenia zdjęć na http://czermuh.rajce.net i na http://slacklive.cz

W przygotowaniu także dokument slacklajnowy Jana Karhánka. Trailer do obejrzenia tutaj: http://www.hany.info/cz/videa/lonely-pillars-osamocene-pilire-slack-line-fest-bischofstein.html

http://kolouchreceteam.jalbum.net/Bi%C5%A1%C3%ADk%20album/


















Część III: Urban Highline w Lublinie i TreeHajlajny w Kraśniku

W tym miejscu zamieszczam tekst organizatora festiwalu, Rafała Sadownika, idealnie oddający to, co się działo:

"Działo się, trochę stresu i sporo emocji.

Pierwszy dzień upłynął pod znakiem ciśnienia które wszyscy na siebie przyjęli. Impreza zaplanowana od 12tej do 15tej miała poważna obsuwę.

Duża nauczka dla mnie jako organizatora ludzie przyszli jakby mieli zobaczyć jakiś spektakl pod tytułem przejście po taśmie między dwoma wysokimi budynkami i o godzinie 12.30 zaczęli się niepokoić. W sumie, tak mogli wywnioskować z gazet, prawdopodobnie spodziewali się ’showmena’ w trykocie cyrkowym wykonującego sztuczki do muzyki cyrkowej.

Korzystając z okazji chciałbym wszystkich zaangażowanych przeprosić za głupoty jakie mogli przeczytać w gazetach a szczególnie w jednej, która przeprowadziła ze mną wywiad, którego bym nie rozpoznał jako swoich słów (gdyby nie moje zdjęcie). Tak to już jest, że niekoniecznie to co jedni wypowiadają to inni słyszą, czego się nie robi żeby tekst był atrakcyjny…

Do brzegu








Po zamotaniu niższego treelina pierwszy wychodzi Janek i po przejściu jednej długości zaczyna triki. Co tu dużo pisać kto widział temu szczena opadła. Następnie na haju pojawia się Damian na dużym spokoju przechodzi full mena. I już ludzie zebrani w liczbie około 200 osób zaczęli myśleć sobie że nic trudnego w tym nie ma. Kolejna postać na treeline to Faith Dickey z Teksasu wzbudziła niesamowite emocje. Spadając kilkakrotnie z wdziękiem wzbudziła sympatię zebranych ludzi. Jak już publika przeszła oglądać zmagania na wysokim Haju, Faith na spokojnie walnęła Full mena.





W sobotę pojawili się goście z Zakopanego Bartek i Asia oboje podjęli próbę treelina

Za nim chłopaki wystartowali na “urzędniku” (tak ochrzściliśmy wysokiego haja pomiędzy budynkami urzędów Miasta i Wojewódzkiego) trzeba było podciągnąć taśmę. Próby wykonane w piątek bezpośrednio po montażu pokazały że taśma nie będzie prosta do ustawienia. Za nim wszystko było gotowe zrobiła się 16ta i chłopaki razem z Faith na dużym zmęczeniu i przy słońcu w oczy zaczęli pierwsze próby osiągając 15- 20 metr. Ostatnie próby wykonali z drugiego budynku z okna (ten koniec znajdował się nieco wyżej i zaczynało się w cieniu).









Tak minął pierwszy dzień skończyliśmy wykończeni około 18 w knajpie ze swojskim jadłem.

Potem jeszcze odbyło się night slacklining na treeline.

W niedzielę odwiedzają nas chłopaki ze Stalowej Woli oraz Gumiś z Ostrowca są jeszcze osoby ze Świdnika i Kraśnika.








Niedziela to przede wszystkim pokaz umiejętności i trików na niższym haju w wykonaniu całej trójki oraz liczne próby przejścia “urzędnika”. Janek i Damian startują jako pierwsi wykonując w seriach po kilka prób idą z okna w kierunku dachu niższego budynku, Faith w tym czasie spędza czas na treeline przechodząc go kilka razy. Warunki atmosferyczne to słońce i silny wiatr z południa. Jego siła sprawia że taśma nawet na krótkich odcinakach pomiędzy plastrami łapie wiatr i bije o “back up”- line zabezpieczającą. Czasu jest nie za wiele (do 16 tej przedłużamy zamknięcie ulicy). Urzędnik okazał się być bardzo trudny i każda próba mimo że dalsza kosztuje Janka, Damiana i Faith dużo sił. Po każdym upadku wracają zmęczeni na początek. Taśma jest bardzo nerwowa i nawet w chwilach gdy wydaje się że już się uspokoiła i chłopaki maja ją pod kontrolą, ta nagle ich zrzuca. Zbliża się 16ta w przed ostatniej próbie Janek mimo dużych wahań utrzymuje się na taśmie i osiąga 35 metr jest już wyraźnie za połową, wszyscy sterczymy z głowami w oknie gdy nagle nie wiadomo jak i kiedy po prostu odpada. Wraca zmęczony i prawie natychmiast rozpoczyna kolejną próbę jest już 16ta, to ostatnia próba. Zaczyna, taśma ucieka nerwowo ale Janek jakby się nie przejmował, idzie ciągle w tym samym tempie mimo wahań. Krok za krokiem cały czas do przodu taśma tańczy we wszystkich kierunkach a Janek ma spokój, skupienie i kontrole. Kolejne kroki, jest już za połową. Wszyscy stoimy w oknie i obserwujemy, chyba po raz pierwszy chłopaki z Alpaki, ochroniarze i my milczymy wpatrzeni w plecy Janka stawiającego kolejne kroki. Około 35 metra pierwszy cichy i nieśmiały komentarz kogoś z tyłu “przejdzie”, kolejne kroki na przód jest już wyraźnie za połową z naszej perspektywy osiąga 40 metr Damian “ma to - przejdzie” ktoś już śmielej i w podnieceniu “PRZEJDZIE”. Janek jest już na 45 metrze do końca już blisko, ekipa na drugim dachu zamiera jakby zaskoczona że Janek jest tak blisko nich… Niestety, tak jak w innych przypadkach nie wiadomo kiedy, kilka mocniejszych wahań i nawet bez wyraźnej utraty równowagi Janek łapie taśmę…





Szkoda… emocje były wielkie zabrakło ukoronowania. Ale mimo wszystko wszyscy mamy satysfakcję.













Późnym popołudniem udajemy się jeszcze na waterliny nad Zalew Zemborzycki przy zachodzącym słońcu każdy zalicza kilka prób niektórzy, ja, na przykład zaliczamy wodę po pierwszym kroku - dziwne uczucie jakiś rodzaj strachu i obawy spowodowany brakiem gruntu pod nogami. Janek i Damian przechodzą kilkakrotnie nie wpadając do wody, jedynie Faith z trójki która podeszła do hajlaina zalicza wodę kilka razy. Pokonuje po kilku próbach dosyć luźnego waterlina długości 25 metrów. Janek z Damianem zawieszają taśmę slackstara między barierkami na odległości około 30 kilku metrów, chodzą i robią triki - zebrana publiczność bije brawo. W końcu ktoś z uczestników krzyczy “Janek wpadnij wreszcie!”. Wiadomo, w waterlinie nie chodzi o to żeby go przejść… Po chwili Janek odbija się po rozbujaniu taśmy i wylatuje na trzy metry w górę lądując w wodzie.

Dzień kończymy w “Behemocie” przy niezliczonych piwach fundowanych przez organizatora.

Dziękuję Jankowi Damianowi i Faith za pomoc organizacyjną, techniczną oraz za dostarczone emocje! Dziękuję Michałowi Januszowi i Piotrkowi Błaszczakowi za pomoc przed, podczas i po imprezie (mam nadzieję że slackstar się u nas nie zmarnuje)!

Dziękuję wszystkim którzy nas odwiedzili Wiwat Zakopane, Wiwat Stalowa Wola, Wiwat Ostrowiec, Wiwat Kraśnik, Wiwat Świdnik i Wiwat cała Reszta.

Zapraszam za rok.

Dziękuję wszystkim zaangażowanym w nasz pomysł za wsparcie którego nam udzieli. Dziękuję Firmie Alpaca i Warsztatom Kultury oraz wszystkim Urzędnikom którzy okazali się przychylni dla naszego nietypowego pomysłu.

Rafał Sadownik"





Więcej zdjęć na http://urbanhighline.pl


Po udanym festiwalu w Lublinie spędziliśmy 2 dni u dziadków Janka koło Kraśnika. Pobawiliśmy się tam na dwóch treehajlajnach 'Xmas Gap' (ok 20m) i 'Corridor Gap' (30m).































Część IV: Długie Lajny

Zaopatrzeni w końcu w długie taśmy, w sierpniu rozpoczęliśmy 'eksplorację' polanki na Oporowie, czyli naszego Raju Longlajnowego. Na uwagę zasługują szczególnie 2 sesje:









Sesja I: rozwieszone 3 longi: 130m, 100m i 50m. Janek przechodzi wszystkie OS, mi udaje się przejść najdłuższą fullman w 3 próbie. Faith pokonuje setkę.





















Sesja II: 130metrowy kawałek whitemagica zostaje napięty na maksa, co daje 139metrowego longa na środku polanki oporowskiej. Oprócz tego rozpinamy luźniutką setkę.Napinanie 139m to był masakr, jednak mimo zmęczenia udaje nam się z Jankiem przejść tą taśmę OS, a po nas, po niezwykłej walce, przechodzi ją także Faith. Breathe...control... :) Tym samym poprawiony zostaje obecny longlajnowy rekord Polski, oraz prawdobodobnie kobiecy rekord świata!



Część V: Przegląd Filmów Górskich - Lądek Zdrój.

W ramach tegorocznego festiwalu w Lądku, nasze Everyday Average Normal Crew zostało zaproszone jako gość specjalny. Naszym zadaniem było rozwieszenie slacków, pokazy na hajlajnie oraz slideshow, w którym opowiedzieliśmy co nieco o historii slackliningu oraz przedstawiliśmy zdjęcia z naszych hajlajnów.





Sobota upłynęła nam na rozpinaniu hajlajna między drzewami i kilku slaków nisko nad ziemią. Nasze 'wyczyny' ewidentnie zainteresowały przechodzących nieopodal ludzi (szkoda, że głównie dzieci i starych dziadków ;P). Ok 17 udaliśmy się do sali projekcyjnej, w której mieliśmy pokazać nasze zdjęcia. Mam nadzieję, że nie zanudziliśmy zgromadzonych w sali ludzi i dowiedzieli się oni czegoś ciekawego o tej dziwnej dyscyplinie, którą uprawiamy. Ciężko podsumować w tak krótkim czasie kilkuletnią działalność. Na pewno nie udało nam się powiedzieć wszystkiego, ale myślę, że nie było najgorzej. Na pewno zyskaliśmy doświadczenie na przyszłość.









Po pokazie wkręciliśmy się w chodzenie na ok 30m rodeolajnie, a potem udaliśmy się na zajebisty koncert czeskiej kapeli -123Minut. To był masakr, niesamowita sprawa. Potem wóda, bajka, playstation5, a jak się komuś nie podoba, to wypierdalać! :D









Niedziela to całodniowy chillout na taśmach i zajebista lądecka pizza. Potem pokaz nagrodzonych filmów, stop do Kłodzka i pociąg do Wrocławia... w sumie to nie był szpatny weekend.






Część VI: Hejszowina Hajlajn Session

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Może to trochę dziwne, ale za każdym razem jak jadę na Hejszowinkę, czuję się jak w domu... no ale w końcu z piachu powstałeś i w piachu skończysz. Tym razem celem naszej trójki (Faith, Janka i moim) było rozwieszenie długiego hajlajna Między Widoczkami (Windy Gap) i uzupełnienie przejścia z listopada ubiegłego roku (wtedy zdążyliśmy przejść go tylko half-man). Polska Patagonia oczywiście zafundowała nam dupówę na samym wjeździe. My jednak przyzwyczajeni do takiego obrotu sprawy, mimo lekkiej mżawki, zalogowaliśmy się w sławetnym hotelu pod bellcanto :).





Deszcz nie mógł do końca się zdecydować, czy ma padać, czy nie, więc olaliśmy to i pomimo zimna zaczęliśmy motanie hajlajna, które przebiegło w miarę sprawnie i po ok. 2 godzinkach byliśmy gotowi do przejścia. Ja poszedłem pierwszy i o dziwo, w miarę spokojnie, udało mi się przejść tego hajlana fullman w pierwszej próbie tego dnia. Janek po mnie również spokojnie zaliczył fullmana. Widać próby na 60-metrowym hajlajnie w Lublinie zmieniły naszą definicję "długiego hajlajna" i rozszerzyły nasze horyzonty.





Po nas swoich sił próbuje Faith. Dziewczyna z Teksasu trochę narzekała na hejszowińskie zimno, ale nie był to wystarczający argument, żeby ją odstraszyć. Pierwsza próba zakończyła się lotem na lonżę po 2 krokach. W drugiej natomiast Faith udało się przejść hajlajna w jedną stronę, co wprawiło mnie i Janka w lekkie osłupienie. Ta dziewczyna chyba nigdy nie przestanie nas zaskakiwać. Próba przejścia fulltits tego dnia nie udała się i Faith postanowiła przenieść następne próby na kolejny dzień. Janek tymczasem postanowił rozwiesić jeszcze krótkiego hajlajna, ja natomiast skupiłem się na przejściu długiej taśmy jak największą ilość razy, oraz zrobiłem w końcu to, co planowałem już od dłuższego czasu, czyli obrócenie się na hajlajnie w kierunku ekspozycji i popatrzenie jej prosto w oczy... :) niesamowite uczucie, totalny rozpierdol mózgu :). Oprócz tego zainspirowany filmikiem Andyego Lewisa, znalazłem sobie nowe źródło adrenaliny - walnięcie intencjonalnej bani głową w dół w połowie taśmy :D.





Motanie krótszej taśmy skończyliśmy już po ciemku, po czym udaliśmy się pod bellcanto, gdzie ogrzani wewnętrznie wyborowym nektarem, usnęliśmy jak niemowlęta.





Rano następnego dnia zachciało mi się wspinać, więc zrobiliśmy z Jankiem jedną z bardzo ładnych nowych propozycji Srutka na przeciwko epitafium, za VIIc. Szkoda tylko, że ringi bite z nawiertaków, bo naprawdę jest gdzie się zwiesić.





Potem udaliśmy się na lajny, niestety dobra pogoda tego dnia przyciągnęła rzesze turystów, więc, chcąc nie chcąc, musieliśmy się nasłuchać jakimi jesteśmy hardkorami, jak śmiesznie machamy rękami i jakie to zajebiste i w ogóle.





Po rozłażeniu się na lajnach, poszliśmy z Jankiem wspiąć się na Łatwą Ósemkę, Faith tymczasem udało się spokojnie zaliczyć fullmana na dłuższej taśmie. Zresztą, na krótkiej także.

Ech, dobre czasy na Hejszowince...



Brak komentarzy: