czwartek, 15 kwietnia 2010

Dziwy nad Łabą

Kolejna część cyklu artykułów "z piachu" nadeszła szybciej niż się spodziewałem. Kajetan Kłakowski zdobył bowiem subiektywne wspomnienia Andrzeja Wilczkowskiego z wyjazdu polskich taterników do Saksonii w latach 50-tych ubiegłego wieku, zamieszczone w jednym z numerów Taternika z roku 1957


Na granicy niemiecko-czechosłowackiej Łaba przebija się głębokim uroczym przełomem przez otaczające ją piaskowcowe skały o najrozmaitszych, przedziwnych kształtach. Czasami przypominają one krajobrazy na renesansowych płótnach, lub dekoracje gór w prowincjonalnym teatrze. Są tu również płaskowzgórza o pionowych, zerwanych ścianach; jak Lilienstein, Pfafenstein czy Königstein i pomimo, że ich ściany dają możliwość najdłuższych , nieraz kilkuwyciągowych dróg, nie są one wykorzystywane. W Saskiej Szwajcarii nie chodzi się po górach, na które można dostać się turystycznie.



Foto: Z.Łagocki


Nie mogę powiedzieć, żebym w przeciągu dwóch tygodni, które spędziliśmy*1) w skałkach koło Drezna, zdołał uchwycić całą specyfikę nadłabskiego „Aplinizmu”. Nie mniej to, co zobaczyłem i usłyszałem wystarczyło zupełnie, aby się świetnie ubawić. Być może w ten sam sposób, jak się bawi Zulus obracając bezmyślnie tarczę telefonu i dmuchając w słuchawkę. Zresztą zobaczycie sami.

Bo na przykład. Tradycja nakazuje, aby robić każdą drogę ściśle tak, jak pierwszy zdobywca. Nie, nie tylko samą drogę. Również zejście trzeba po nim naśladować. Konkretnie jeżeli pierwszy zdobywca z danej skałki schodził – należy schodzić, Jeżeli zjeżdżał – zjeżdżać. Inaczej jest nie „fair”. Na nasze pytanie: co robić o ile pierwszy zdobywca spadł, dano odpowiedź wymijającą. Ale z tym wszystkim można się jeszcze pogodzić. Dużo gorzej jest z asekuracją. Już po kilku dniach wspinania doszliśmy do wniosku, że drogi są sklasyfikowane nie tyle według ich trudności, ile według stopnia bezpieczeństwa, a raczej niebezpieczeństwa. Takie na przykład siódemki (najwyższy stopień trudności) charakteryzują się tym, że odpadnięcie jednego wspinacza powoduje natychmiastową śmierć obydwu. Na szóstkach już są szanse, że jeden wyjdzie w takim wypadku żywy.

Prawo do bicia haków na drodze ma tylko pierwszy zdobywca. Ma on ze sobą garnek z cementem i od razu hak utwierdza w skale na zawsze, To nie jest takie głupie, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Skałki są zbudowane z piaskowca i gdyby tak ciągle haki w nie wbijać i wybijać, pewnie by się już rozsypały. Przykre jest co innego. Otóż trzeba być nie lada „kozakiem”, żeby w niewygodnym miejscu windować do góry taki garnek z cementem i bawić się z w zamurowywanie haka. Toteż na drodze jest haków bardzo mało, przeciętnie po jednym na dwa wyciągi. Był podobno taki wspinacz, co na swojej dwuwyciągowej drodze wbił pięć haków. Potem zebrała się specjalna komisja i dwa z nich wybito. Nie rozumiem notabene, dlaczego? Każde żelazo w ścianie jest u nich trefne i nie Wolno się go łapać. Ba, bezpośrednie założenie karabinka na hak też już jest nie sportowe. Trzeba najpierw założyć pętlę, a na nią dopiero karabinek. Poza tym jak ktoś się boi spaść, to używa tych pętli. Pcha się je w najrozmaitsze dziury w skale, z których najczęściej wypadają, Pętli chwytać nie wolno.

Z tym chwytaniem to też jest przedziwne nabożeństwo. Podchodzi taki wspinacz do haka i zakłada przy nim stanowisko asekuracyjne, przez cały czas zachowuje się tak, jakby hak był włączony do sieci wysokiego napięcia. W końcu z westchnieniem ulgi siada w pętli zawieszonej na tym samym „świętym” kawałku żelaza.
Przepisy odpowiadają również wyczerpująco na pytanie czego się wolno chwytać, a czego nie. Otóż jako chwytów i stopni wolno używać jedynie dzieła matki natury. Łapanie się za to, co zostało zrobione przez człowieka „nie dotyczy gentelmana”. Na przykład takie drzewo. I już dwa aspekty. Jeżeli rożnie sobie w ścianie, to proszę bardzo; chwytać się, stawać na nim ile się komu podoba. Co innego jeśli tkwi ono pod ścianą. Przebycie dolnych części drogi przy jego pomocy jest nie „fair”. To drzewo bowiem mogło już być posadzone przez człowieka.



Foto2: Powrót ze wspinaczki. Z.Łagocki


Jedyny wyłom w zakazie używania wytworów ludzkich stanowi sam człowiek. Żywa drabina jest tam bowiem używana często i chętnie. I to nie taka używana często i chętnie. I to nie taka szczątkowa jak u nas. Tam stosuje się żywe drabiny złożone nieraz z trzech kondygnacji. Można i w ten sposób, tym bardziej, kiedy chodzi się na boso. Myśmy też tak próbowali, ale to zbytnio pobudzało do śmiechu, co jest zupełnie zrozumiałe, gdyż piaskowiec jest bardzo szorstki.

Z początku traktowano nas z góry, bo baliśmy się chodzić bez haków, niemniej po pewnym czasie nauczyliśmy się jako tako obchodzić z pętlami i zrobiliśmy w samodzielnych polskich zespołach kilka wejść. Niemniej chyba ani jednego, które by nie zgrzeszyło przeciwko któremuś z licznych przykazań. A to jakiż wariant w granicach trzech metrów, a to zejście nie takie, a to w końcu przejście klasyczne zamiast żywą drabiną. No cóż, trudno się jest odzwyczaić od własnych metod wspinania.

Gospodarze – wychowani zresztą z dala od tzw. wielkiego alpinizmu lubili się jednak chwalić nazwiskami znanych alpinistów, którzy przyjeżdżali podobno nad Łabę. Był tam nawet kiedyś Herman Buhl, ale miał się wyrazić, że nie jest samobójcą i wspinał się tylko „ na drugiego”. To, że myśmy nie wstąpili w ślady sławnego Austriaka, należy złożyć jedynie na karb narodowych cech Polaków.

ANDRZEJ WILCZKOWSKI
Taternik 1957-2 s.27

1) Są to osobiste wrażenia autora z pobytu w skałkach piaskowcowych nad Łabą koło Drezna, które polscy taternicy odwiedzili w kilku turnusach w lecie 1956 r., w ramach wymiany turystycznej z NRD, organizowanej przez PTTK. W wyniku tej wymiany kilka grup wspinaczy niemieckich odwiedziło w tym czasie Tatry Polskie.


Hermann Buhl (ur. 21 września 1924 w Innsbrucku, zm. 27 czerwca 1957 na Chogolisa) – austriacki wspinacz. Uważany za jednego z najlepszych powojennych austriackich wspinaczy. Zaczął się wspinać w latach 30, w Alpach. W 1953 r. pierwsze wejście na Nanga Parbat (8126 m n.p.m. solo i bez tlenu). W 1957 r. wraz z Fritzem Winterstellerem, Marcusem Schmuckiem i Kurtem Diembergerem pierwsze wejście na Broad Peak (8047 m ). Parę tygodni po zdobyciu Broad Peak wraz z K. Diembergerem podejmuje próbę wejścia na niezdobyty szczyt Chogolisa (7654 m). Buhl spada wraz z nawisem śnieżnym na południowo-wschodnim zboczu Chogolisy. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.


Foto3: Nieraz trzeba dokonać takiego skoku. Z.Łagocki

wtorek, 13 kwietnia 2010

Nieograniczona lekkość bytu

W końcu zaczynam od dawna odkładany cykl artykułów dotyczących historii wspinania oraz ciekawostek z piachów. Pierwsza część to moje tłumaczenie artykułu Helmuta Schulze "Infinite Lightness of Being" zamieszczonego w 26 numerze Alpinista. Jak na pierwszą część cyklu przystało, umieszczam artykuł o kolebce piaskowcowego wspinania, czyli Saksonii. W przygotowaniu natomiast artykuł Igora Kollera o otwieraniu słynnej drogi Kalamarka w Teplicach, oraz foto-zarys wczesnej historii wspinania w Saksonii.

Fotografie: Helmut Schulze (http://www.helmut-schulze.com), Rudolf Kobach, Karl Daweritz





Robert wspina się jak kot, bez liny, wkładając tylko tyle siły ile trzeba, aby utrzymać się na delikatnych formacjach piaskowca. Na wyjściu z Arymundweg, w Elbsandsteinie, gdzie skała łukowato przechodzi z pionu w przewieszenie, stara się zdjąć z rąk jak najwięcej ciężaru, ile tylko się da, jakby próbował w jakiś sposób rozproszyć grawitację równomiernie po swoim ciele by w końcu wypuścić ją na zewnątrz. Jak zwykle, wygląda to trochę jak magiczna sztuczka.
Mam nadzieję, że uda mu się dojść do końca. Słowa wirują wśród moich myśli aż do momentu, kiedy kolana zaczynają drżeć od ich mocy. Na szczęście na wąskiej półeczce, na której stoję, jest wystarczająco dużo miejsca na statyw, dzięki czemu drżenie mojego ciała nie oddziałowuje na aparat. To wszystko to był mój pomysł.



Emil Kolb na Alterweg (VI), Jungfer, Elbsandstein, 1933. Walter Hunig pierwszy przeszedł tę drogę w 1906 roku z W. Baudischem i Oliverem Perry-Smithem. W liście do Rudolfa Fehrmana, Perry-Smith nazwał tę wspinaczkę: "dzień... którego nigdy nie zapomnę". Wcześni wspinacze z Elbsandstein wyprzedzali poważnie swój czas jeśli chodzi o trudności techniczne i moralne, do roku 1906 otwierali drogi o trudnościach VIIb, a do wybuchu I Wojny Światowej osiągnęli poziom VIIIa. W 1918 Emanuel Strubich poprowadził pierwszą na świecie drogę o trudnościach VII w skali UIAA, Westkante na Wilder Kopf, bez ringów (obecnie droga posiada dobite ringi)


Godzinę wcześniej, znalazłem się spontanicznie w pokoju gościnnym Roberta, w niedalekim Rathen, spoglądając przez okno jak słońce sunęło ponad szarą skałą i rzucało nietypowy jasno-złotawy połysk. - Światło jest świetne – powiedziałem. - Idziemy.
W pierwszej chwili radość pojawiła się na jego twarzy. Wymówka, żeby odejść od biurka? Potem przyszedł cień: Ale tak od razu? Bez przygotowania? Jednak Robert jest dobrym przyjacielem. Zrobi prawie wszystko, by pomóc mi wykonać idealne zdjęcie.
W końcu, Robertowi udaje się przedrzeć przez resztę bezchwytowej bambuły. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Mogę przestać martwić się o niego i zamiast tego myśleć o tym, co właśnie uchwyciłem. Ujęcie jego najlżejszego wysokiego wyjścia na nodze. Niebieska koszulka, odzwierciedlająca barwę nieba; błysk jego ramienia z ciemną skałą w tle. Cudowne zamrożenie ludzkiego ciała podczas gdy przemienia się, przepływając przez i próbując zrozumieć długie życie piaskowca.



Harald Mothes na niesamowicie eksponowanej Durrebielnadel (V). Fehrmann i Perry-Smith, jedna z najbardziej aktywnych ekip tamtej ery, otworzyli tę drogę w 1907 roku. Fehrmann był wczesnym zwolennikiem tego co nazywał "Wielkimi Liniami", najbardziej logicznymi, estetycznymi drogami jakie były możliwe, wymagającymi jak najwięcej umiejętności technicznych i odwagi. Jego przyjaciel Perry-Smith przyjechał z Filadelfii jako osiemnastolatek w 1902 i szybko został centralną postacią lokalnej sceny wspinaczkowej. Wojny Światowe rozdzieliły dwójkę wspinaczy: Perry-Smith wrócił do domu w 1914 i później walczył po stronie Aliantów we Włoszech. Fehrmann dołączył do Nazistów w latach 1930. Umarł czekając na proces po ich porażce.


Piaskowcowe skały Elbsandsteinu, znajdujące się we wschodniej części Niemiec, niedaleko Dresden i czeskiej granicy, rozpoczęły się dla mnie na czarno-biało. Ponad sto lat fotografii, ukazuje tę samą magiczną grę pomiędzy człowiekiem i delikatną skałą, tą samą lekkość, napędzaną życiem potrzebę impulsu, myśli i ruchu. Po drugiej stronie doliny od Arymundweg, wznosi się zaokrąglona turnia Mönch, z nowoczesnym stalowym wskaźnikiem kierunku wiatru w kształcie mnicha. W Średniowieczu, szczyt ten służył za warownię. Oddziały skrywały się w jaskini wykutej w delikatnym piaskowcu.
W 1874 roku wąskie kominy turni wypchnęły Otto Ewalda Ufera i H. Fricka na eksponowaną ścianę. Nawet dzisiaj, gdy panoramiczny widok rozszerza się, rzeka Łaba wije się i błyszczy. Domy w Rathen kurczą się do wielkości zabawek. Ciemny szczyt Lilienstein wznosi się na tle nieba. Trzęsiesz się, lub ekscytujesz.
Ufer i Flick prawdopodobnie zarówno trzęśli się jak i ekscytowali. Rezygnując z jakiejkolwiek pomocy narzędzi hakowych, ta dwójka pomogła zainaugurować ideę saksońskiego wspinania klasycznego, którą później Fritz Wiessner sprowadził do Ameryki w latach 1930-stych, robiąc pierwsze przejścia od Gunks'ów po Devils Tower. Tutaj, wśród tysięcy turni, aura tradycji pozostaje. Aby uchronić delikatną skałę od uszkodzeń, wspinacze nie używają friendów, kości, ani magnezji. Klasyczne drogi mają tylko po kilka ringów, jeśli w ogóle jakieś mają. Wspinacze asekurują się w sposób, który musi wydawać się archaiczny, klinując węzły w szczelinach. Tylko na współczesnych drogach, autorzy pierwszych przejść instalują czasem komplet ringów. Jednak najwięksi tradycjonaliści zakradają się czasem, aby wybić je pod osłoną mgły i nocy.



Bernd Arnold, kreatywny i niezłomny pionier wspinania w Elbsandstein od lat 1960, w swoim stylu przechodzi klasyczny Sudkante (VI) na Lokomotive-Esse (obok ta sama droga już z liną). Ahrymund Fehrmann otworzył tę drogę w 1911. W 1903 roku, Perry-Smith, A.Kunze i H.Simon po raz pierwszy weszli na tę formację (V), która uważana jest za katalizator przejścia z kominów i rys na ściany. Stali się po prostu zbyt dobrzy i zbyt szybcy i po prostu skończyły im się logiczne linie. Tak jak wielu w Elbsandsteinie, Arnold zaczął wspinać się na boso, ponieważ zauważył, że skóra na stopach trzyma się skały lepiej niż ówczesne buty wspinaczkowe.

„Niech Bóg uchroni Cię, stary dobry Falkensteinie, od kabli, stalowych prętów i wszystkich poprawiających naturę urządzeń.” Takie słowa zapisał Oskar Schuster w książce szczytowej na wierzchołku najbardziej znanej turni w Saksonii. Schuster sprowadził buty z konopnymi podeszwami z Alp do Elbsandsteinu i w latach 1891 do 1902 otworzył bądź uczestniczył w otwieraniu ponad 90-ciu nowych dróg. W 1892 otworzył Schusterweg na wschodniej ścianie Falkensteinu, prowadzącą kominami, przerysami, kantami i tarciowymi płytami. Jedynie 120 metrów wspinania, ale wymagającego i różnorodnego niczym w Alpach.
W środku drogi, Schuster natrafił na śliską półkę porośniętą kępami trawy. Delikatnie poruszał się od kępy do kępy, podczas gdy one odrywały się pod jego stopami. Chociaż przetrwał tę przygodę, w 1917 roku zginął w rosyjskim obozie jenieckim. Przez 100 lat po przejściu Schustera, pokolenia wspinaczy pokonywały tę linię, na początku z linami konopnymi, potem ze stalowymi karabinkami, w końcu z nowoczesnymi linami i pętlami. Jednak w pewnym okresie po roku 1990, Saksoński Klub Alpinistyczny zdecydował, że 2 ringi powinny zostać dobite na tej drodze, dla bezpieczeństwa. I tak, kawałek historii został zadeptany.



Arnold musiał walczyć przez kilka dni w 1982 aby zrobić pierwsze przejście Direkte Nordkante (IXa) na Panoramafels. To niepozowane zdjęcie z próby w 1981 roku pokazuje to, co Schulze nazywa "atmosferą chwili, hartu ducha i dynamiczności", które określały lata 1970-te i 1980-te. Amerykanin Henry Barber, znany z odwiedzania mało popularnych rejonów wspinaczkowych, po wspinaniu z Arnoldem w 1976 roku określił go jako "najlepszego wspinacza na świecie". Po przybyciu Barbera, Wiessnera i Wuncha w 1976, Arnold i inni wspinacze saksońscy przestali zakładać stanowiska na każdym ringu. Od przybyłych wspinaczy Arnold podjął styl wpinania się do ringów i kontynuowania ciągu, wydłużając wyciągi dróg.

Relikty pozostają. Rozlega się dzwonek do drzwi. - Wpuść mnie – mówi mój partner wspinaczkowy Herald. Jego szaro-niebieskie oczy błyszczą z podniecenia. Jego wystające uszy sprawiają, że wygląda jak jakiś szalony elf. - Chcę zobaczyć twoje kolorowe pętle.
Chcesz oglądać pętle? Dla współczesnych wspinaczy te słowa mogą wydawać się absurdalne. Jednak na początku lat 1980, kiedy miałem tylko 15 lat, a Harald 13, mieszkając niedaleko Elbsandstein, zaraziliśmy się wspinaczkowym wirusem. W tamtych czasach nasze domy znajdowały się w NRD, po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Jedynie emeryci mogli przemieszczać się tam i z powrotem przez Mur Berliński. Moja babcia, która w latach młodości wspinała się, jeździła do zachodnich Niemczech aby kupować kolorowe pętle, których nie mogliśmy znaleźć w naszych sklepach. Pętle te nie były jedynym kolorem, któremu udawało się prześliznąć. Przez większość czasu zimna wojna odcinała nas od zachodnioeuropejskiej sceny wspinaczkowej, jednak od czasu do czasu niektóre publikacje docierały do naszych rąk. Nasze gazety drukowały czarno-białe zdjęcia na cienkim papierze. Zachodnie zdjęcia ukazały nam świat osobowości w dziwnych, jasnokolorowych ubraniach i o dzikich wyrazach twarzy, kłócących się ze stonowaną, narzuconą, „idź do pracy codziennie i pozwól Partii myśleć za ciebie” osobowością, którą wszyscy powinniśmy przedstawiać. Wspinacze zachodni wydawali się płynąć po nieprawdopodobnych skalnych formacjach z niewyobrażalną lekkością bytu.




Tobias Wolf, jeden z najlepszych wspinaczy dzisiejszego pokolenia, prowadzi Visionen von Gestern (Xc) na Frienstein. Christian Gunther otworzył tę drogę w latach 1980-tych i nazwał ją The End, jednak tradycjonaliści wycięli ringi, które były wbite ze zjazdu. Wolf otworzył ponownie drogę w 2008 roku według zasad saksońskich, od dołu, nadając jej nazwę "Wizje Przeszłości". Przez dekady za żelazną kurtyną, Elbsandstein pozostaje rejonem z jednymi z najbardziej wymagających zasad na świecie. Drogi muszą być otwierane od dołu, bez rozpoznania z wędki oraz wykorzystania narzędzi hakowych (chociaż po 1966 roku zezwolono na zwieszanie się w pętlach do ręcznego wiercenia otworu bod ring, a dziś do wiercenia można też zwieszać się w skyhookach). Nowe drogi mogą być prowadzone tylko na turniach, niedostępnych inaczej niż poprzez wspinanie. Ringi powinny być wbijane jak najrzadziej się da. Nie wolno używać friendów, kości i magnezji; można używać jedynie pętle przeciągnięte przez ucha skalne, formacje skalne oraz węzły zaklinowane w szczelinach. Barber wyjaśnia w 74 numerze magazynu Mountain (1980): "Zadziwiające poczucie tradycji, wzmagane myślą, że skoro 70 lat temu mogli się wspinać bez tego... potwierdza, że wspinanie w Saksonii wymaga nie tylko umiejętności fizycznych, ale także siły mentalnej"

Nagły impuls skłonił mnie do porzucenia pracy i oddania się piaskowcowym turniom i krępującym, letnim podmuchom powietrza. W tygodniu, wysoko nad drzewami i jeziorem Amsel, wisimy na wygrzanej od słońca brązowo-żółtej ścianie Grzbietu Amselsee, na osiemdziesiątym metrze jednej z najdłuższych dróg w Rathen i cieszymy się sekretnym i niedostępnym poczuciem wolności. Zatrzymując się przy ringu, aby ściągnąć do siebie partnera, pozwalam, żeby to przerwanie rytmu wspinania stało się jego częścią. Pozwolić, aby cisza i odgłosy ptaków rozciągnęły czas i przestrzeń do momentu, kiedy mogę naprawdę zobaczyć każdą minutę przesuwającą się w świetle, barwie i cieniu.
Pierwszy aparat kupiłem w 1986 roku. O wschodzie słońca, chmury przepływały przez dolinę. Wydawało się prawie nieodpowiednim przeszkadzanie falom mgły pstrykaniem aparatu. Nie chciałem jednak też stracić tych chwil. W tym powolnym pogrążeniu w naturę, uczyłem się swojej sztuki.
Ja i moi partnerzy wisieliśmy na turniach też z innego powodu. Tam na górze mogliśmy bez skrępowania rozmawiać o polityce. Nasze rozmowy dotyczyły głównie możliwości ucieczki. W 1987 i 1988 zakradaliśmy się w góry Środkowej Azji na nieoficjalne wyjazdy wspinaczkowe. Przywiozłem zdjęcia z tych ekspedycji i przez jakiś czas trzymałem je z dala od entuzjastycznej widowni Wschodnich Niemiec, zbierając odwagę aby rozpocząć karierę fotografa. W 1989, w końcu znalazłem swoją drogę ucieczki, podróżując przez Rosję, Mongolię, Chiny, a później Hongkong i w końcu do Zachodnich Niemiec, gdzie osiadłem w Monachium i prezentowałem pokazy slajdów z naszych piaskowcowych turni. Pozostałem na wygnaniu od Elbsandsteinu aż do momentu rozpadnięcia się Muru Berlińskiego.



Kolejne Arnoldowe dzieło sztuki, pokonana w 1977 Begehund Wand im Morgenlicht (dziś znana jako "Direkte Superlative") na północnej ścianie Grosser Wehlturm, pierwsza droga IXc w Elbsandstein. Zmiana reguł w 1966 zezwoliła wspinaczom na zwieszanie się w pętlach w celu wbicia ringa. To pozwoliło Arnoldowi zwiększyć radykalnie poziom trudności. Do roku 1989 wyjazdy Arnolda ograniczały się do krajów bloku komunistycznego. Teraz, kiedy może jeździć wszędzie, uczestniczył w pierwszych przejściach od wenezuelskich Tepuis po szczyty Patagonii. W 1999 on i Kurt Albert otworzyli drogę Red Pilar (V+, 5.11+, ca 650m) na argentyńskiej Aguja Mermoz (2732m.n.p.m)

Burza zaskoczyła nas w wyjściowym kominie Schusterweg. Mój sześcioletni syn, Valentin, pośliznął się i zawisł na linie. Zakładając wcześniej pętle, pozwoliłem mu poprowadzić jego pierwsze metry drogi w Elbsandstein. Oczywiście martwiłem się o bezpieczeństwo mojego dziecka, jednak wiedziałem, że Valentin, w odróżnieniu od Roberta, powie mi kiedy będzie czuł się niekomfortowo. Nie będzie popychał swoich granic. Uważnie przeszliśmy przez wszystko, co musieliśmy zrobić, aby wykonać zdjęcie. Ponieważ potrzebowałem równomiernego światła, poczekaliśmy na pochmurny dzień (inaczej słońce rzuciłoby zbyt duży cień na wschodnie granie i kominy i świeciłoby zbyt jasno w tle). Nie spieszyliśmy się, spokojnie fotografowałem swojego syna gdy układał swe palce na kancie ukształtowanym niczym szyjka od butelki piwa. W wyniku poślizgnięcia, Valentin uderzył się w łokieć, był jednak zbyt dumny żeby płakać. Dzieci są jak dawni pionierzy. Ich ciekawskie palce, intensywny wzrok i odważna radość zamieniają stare drogi znów w pierwsze przejścia.



Ośmioletni Valentin Hölker na Schusterweg (III) na wschodniej ścianie Falkenstein. Hölker wspina się od trzeciego roku życia i już ma na koncie około 400 dróg do VIIc. Oliver Perry-Smith byłby dumny.



Przez lata zachowywałem dystans od diw i gwiazd wspinaczkowego świata. W 1990 roku, wraz z upadkiem Muru Berlińskiego, wspinanie stało się modne w dawnym NRD. Fala ilustrowanych czasopism zalała rosnącą publikę. Nowe magazyny chciały głównie zdjęć z najtrudniejszych dróg. Ale kiedy jeden z najlepszych wspinaczy powiedział mi, że nie chce pojawiać się obok tego czy tamtego, zacząłem bardziej interesować się robieniem zdjęć zwykłych ludzi na łatwiejszych klasykach. Ich radość sprawiała, że moje zdjęcia stawały się proste i czyste.W Elbsandstein, zwykli wspinacze rozpoznają mnie i mówią: - Dobrze, że zdjęcia z dróg, które znamy pojawiają się w twoich pracach.

Czuję się coraz bardziej przyciągany do źródeł wspinania klasycznego, do historycznych dróg wspinaczy takich jak Oskar Schuster. Także do odważnej i swawolnej łatwości, dzięki której dzieci oraz wspinacze, którzy zachowali tą samą miłość do eksploracji, znajdują sposoby aby przezwyciężyć prawa grawitacji i tańczyć w górę piaskowcowych ścian.

We wschodniej części Liliensteinu, trawers, wydający się nieskończonym, wyprowadza nas na przerażającą półkę. Z trzech stron naraz nagle otacza nas wiatr. Pod naszymi stopami ściana ginie w przewieszeniu i wierzchołki sosen wystają niczym zęby.
Boisz się? - pytam Valentina.
Kiedy się wspinam, nie znam strachu! - krzyczy.
Podczas gdy ja z moim przyjacielem, wciąż onieśmieleni nagłą ekspozycją, stoimy ciasno na półce, mój syn krzyczy znowu: - Fajnie by było zrobić tutaj wahadło!

Tłumaczenie z angielskiej wersji artykułu, przetłumaczonej z niemieckiego przez Courtney Dixon – Damian Czermak